Są takie chwile w życiu, kiedy mam wrażenie, że jestem albo szczupła albo niewidzialna, choć moja waga i lustro pokazują inaczej. Są to chwile, podczas których nie wiem do końca jak mam się zachować więc z braku możliwości zapadnięcia się po ziemię, po prostu milczę.
Niestety obracam się w towarzystwie osób szczupłych lub z lekką nadwagą, choć ta druga grupa niepokojącą przesuwa się w stronę tej pierwszej. Nie mam więc oparcia w nikim i czuję się jak słoń wśród pięknych i zgrabnych antylop. Antylopy, jak to antylopy, lubią podczas pracy gadać i często ich gadanie schodzi na tematy diet, wagi i nadwagi.
- No ja nie wiem jak można się tak roztyć!- powiedziała P. o swojej koleżance, która niedawno urodziła dziecko. - Była taka szczupła, miała mały biust i płaski brzuch a teraz - cycki do pasa i wygląda jakby dalej była w ciąży, okropność!
Najlepsze jest jak szczupła i zgrabna antylopa narzeka do mnie (sic!) jaka jest gruba, jak zwisa jej brzuch, jakie ma wielkie łydki...
A po środku tego wszystkiego siedzę ja - z wielkim, zwisającym brzuchem, okrągłą jak piłka twarzą, ogromnymi udami i biustem, którym mogłabym zabić... Antylopy nadają na roztytą koleżankę a ja spokojnie popijam herbatę i milczę. Czuję się nieswojo, nie wiem jak mam się zachować. Mam je poprzeć, czy bronić tej dziewczyny? Bo z drugiej strony wiem, że koleżanki darzą mnie sympatią i po chwili rozmawiamy na inny temat śmiejąc się... Jestem niewidzialna? A może jednak jestem szczupła i świat mnie okrutnie oszukał?
Podczas takich sytuacji milczę, nie wiem co mam powiedzieć. Wiecie co czuję? Czujecie to samo? Też macie ochotę w takich sytuacjach zrobić to?